środa, 17 kwietnia 2013

W pogoni za hajem:)

Dziś mój ulubiony temat: haj:)
Bo dziś zadaję sobie pytanie: czy warto żyć w trzeźwości? I nie ograniczam myśli tylko do wolności od papierosów, kawy, trawy, wina... Bo jak sięgniemy do listy środków uzależniających, jest długą i imponująca:

sex
hazard
praca
jedzenie
kupowanie
samokaleczenie

i moje 2 na dziś ulubione: bigoreksja (czyli nadmierna dbałość o tężyznę fizyczną) i miłość.

Myślę sobie, że miłość jako temat uzależnienia jest najtrudniejsza. Bo czym jest miłość? I jaka jest granica pomiędzy zakochaniem a kochaniem? A jak cienka jest nić, która oddziela zakochanie (które przydarzyło się przecież każdemu z nas) od uzależnienia, skoro objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych są niemal identyczne z objawami zakochania?

Czy powinniśmy zatem, od razu jak wykryjemy stan zakochania, pędzić do terapeuty, wróżki, coacha, szamana czy uzdrowiciela i błagać o uwolnienie?

Niektórzy uczeni – jak chociażby doktor Angelique Pas-Vraiment ze szwajcarskiego Institute de Therapie Emotionnelle – twierdzą, że zakochanie wykryte na wczesnym etapie, czyli wówczas, gdy naszego organizmu nie ogarnia jeszcze biochemiczne zauroczenie, jest w pełni wyleczalne, źródło: http://motyl.wordpress.com/2007/12/16/zakochanie-od-strony-naukowej/

Czy zatem w poszukiwaniu trzeźwości mamy ograbiać się z tego daru "miłości" ?

Życie bez haju uwięzione jest w codzienności. Jest takie zwyczajne...Chwile nie różnią się od siebie i łatwo wylatują z pamięci...Dlaczego zatem nie wolno nam się "hajować"? Dlaczego zakazuje tego prawo, moralność, religia, nauka?
I dlaczego człowiek wbrew i na przekór od zawsze poszukiwał tych odmiennych stanów?

Dziś mam tylko jedną odpowiedź: te stany odmienne, te "haje" są częścią naszego życia. Tak jak codzienność. Nie mam sensu ich zwalczać, zaprzeczać... Myślę też, że żal ich nie dopuszczać do doświadczenia...

Tylko niestety umiar jest wskazany - jak na wszystko - także i na "te" stany!




Ale umiar w "hajowaniu" się miłością łatwiej jest zachować tym, którzy w dzieciństwie nakarmieni zostali zdrową relacją. I w miarę gładko przeszli od emocjonalnej zależności od rodzica w dorosłość. Bez głodu nadmiernego, bez przekarmiania. Ale co z biedakami, którzy dostawali raz dużo, raz mało, raz za często i w nadmiarze albo wcale? Jak ma się ustrzec przed hajem taki nieszczęśnik, co wypuszczony został w dorosłość ze znajomością tylko skrajnie poszarpanych od emocji więzi?

Na dziś obawiam się, że niewyposażony, czy niedoposażony w miłość rodzicielską człowiek ma bardzo ograniczony wybór:
albo zależność od "hajowania" się miłością albo bolesny abstynencyjny głód i uwierający trud dyscypliny utrzymania się w trzeźwości...



I na dziś ta niewielka przestrzeń, jaka pozostaje dzieciom kochanym niewystarczająco, wydaje mi się okrutnie dla niech niesprawiedliwa. Głodni miłości, już całe życie uwięzieni będą w neurozie. Skazani na dźwiganie ciężaru: albo uzależnienia albo abstynencji...

A czy wędrując z takim obciążeniem na plecach jest dla nich w ogóle szansa na siłę, potrzebną by wyjść na spotkanie miłości? W pogoni za hajem tracą przecież mnóstwo energii, zapychając wyjące z głodu dziecko byle kim, byle czym, byle szybko. W abstynencji, w lęku przed uzależnieniem tracą siły na "trzymanie" trzeźwości, na kontrolę emocjonalnego głodu. I czy tak czy inaczej, niewiele sił i energii zostaje im na pokonanie trudnej drogi do MIŁOŚCI...A bez tej siły nie sposób do niej dotrzeć...

Tak więc ci kochani za mało albo za dużo rzucają się w miłość zachłannie albo się na nią zamykają. I idą sobie przez życie obciążeni, tak naprawdę wcale jej nie doświadczając...

3 komentarze:

  1. Nie zamykajmy sie na miłość ze strachu! - ale droga "złotego środka" w tym przypadku jest chyba niezbędna:)D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Złoty środek w kochaniu...Czy to w ogóle dostępne?

    OdpowiedzUsuń
  3. W miłość zawsze się trzeba rzucać zachłannie! Nie da się kochać "troszkę". I nie ma znaczenia, czy to pierwszy, czy... n+1 raz :)
    Mówi Ci to człek, który nie raz i nie dwa oszołomienia szukał. Nie tylko miłosnego...
    I o ile syntetyczne "nakręcacze" można bez bólu odstawić, to - choć po miłosnym "haju" nie raz i nie dwa miałem kaca okrutnego, toż czy to znaczy, że kolejny raz trzeba już ostrożnie, z umiarem? Bzdura, nie da się!! Miłość to nie tylko oddanie, ale też i zawrót głowy, zmysłów postradanie i odlot! I to jest fajne :)

    OdpowiedzUsuń