środa, 26 czerwca 2013

Podwójne Ja

Dawno mnie nie było. Rozbiegała mnie codzienność, zajęła drobnostkami, obowiązkami. Zaprzęgła do życia, żeby ciągnąć do przodu ten powóz. Pośpiesznie, nieuważnie, byle dalej, byle do nocy i kolejnego dnia...

Zatrzymał mnie tekst, który przeczytałam u Josepha Murphy'ego i poczułam potrzebę, żeby się nim podzielić:)



wtorek, 11 czerwca 2013

To, co było między nami, umarło...

"To co było między nami, umarło. Ja też jestem martwy..."

Takie zdanie z filmu tuła mi się po głowie... Kiedy kończy się haj, kiedy kończy się głupota, nastaje martwota i pustota...Przychodzi rzeczywistość trzeźwa nie do zniesienia...Kiedy nie ma uniesienia i zachwytów, kiedy emocje opadną i zakurzą codzienność, trzeba wyjść do siebie i prosto w oczy zajrzeć temu, co dla nas przygotował los...

A los nie zawsze nas obdarza tak, jakbyśmy tego chcieli. Czasem daje więcej: smutku/radości, biedy/pieniędzy, samotności/miłości. Więcej niż możemy przyjąć. I kiedy nie przyjmujemy, to pędzimy za hajem/rajem, bez trzymanki, na oślep, byle przed siebie i byle do przodu...

A kiedy dopada nas chwila trzeźwości, to stajemy nadzy, w wielkości albo małości. Nadzy i bezbronni wobec tego, co życie przyniosło. I z tej bezradności, z tej bezwstydnej nagości przychodzi siła, żeby sięgnąć po miłość i ukochać życie.

Tak zwyczajnie ukochać życie, takie jakie jest. Bez tęsknych wycieczek do przeszłości i westchnień do lepszej przyszłości. Ale żeby ukochać życie i życie mieć, trzeba życia dla siebie naprawdę chcieć!



Nie zawsze mamy to, czego chcemy i to, na co naszym zdaniem zasłużyliśmy. Może lepiej było by mieć inną pracę, innego partnera, więcej czasu i więcej pieniędzy? Może lepiej by nam się żyło w innym ciele? Gdybyśmy byli piękniejsi, szczuplejsi. Gdyby nos był mniejszy a włosy bardziej gęste...Albo gdybyśmy w ogóle mieli włosy!
Gdyby tylko było inaczej niż jest!!! Może bardziej by nam się chciało chcieć?!

Dziś już wiem, że cokolwiek nie dostaniemy, zawsze to będzie za mało albo za dużo. I zawsze wystarczająco na tyle, żeby nas od naszego życia wystraszyć!



Spotkanie po miłość



piątek, 7 czerwca 2013

Prawdziwa prawda

Dziś chciałam podzielić się prawdą, jaką znalazłam w książce Sergieja Łazariewa



Najpierw bóg zsyła oczyszczenie poprzez nieszczęścia i straty. Jeśli człowiek zachowuje miłość w chwili rozpadu tego, co mu bliskie i drogie - wtedy na miejsce pierwszego stopnia przychodzi drugi - o wiele cięższy.



Wielu z tych, którzy przeszli przez pierwszy stopień - czyli ból i straty - łatwo załamują się na drugim, czyli na przyjemnościach, bogactwu, sławie...





wtorek, 4 czerwca 2013

Pożegnanie: Kołysanka dla ukochanego

Kołysanka dla ukochanego

Dobranoc mężczyzno,
dobranoc człowieku...

Byłeś właśnie taki:
Dawałeś, ile miałeś
Brałeś ile potrzebowałeś
Byłeś taki jaki na wczoraj być miałeś

Dobranoc mężczyzno,
dobranoc człowieku...

Poranka nie będzie
Zostaną wspomnienia: radość i cierpienie

Dobranoc chłopaku,
dobranoc człowieku...

Śpij dobrze, kiedy myślisz o mnie
Nie lękaj się wspomnień
W lęku przed stratą pogrzebaliśmy naszą rzeczywistość
Śpij dobrze, może ci się przyśnię...

Dobranoc...

Może się spotkamy w innym świata kształcie
Może więcej warci dla wspólnego życia?

Dobranoc...

Zwłaszcza we snach nie zapominaj
To niczyja nie była wina
W prawdziwym pożegnaniu nie ma dobra czy zła
Chwila jest taka, jaka trwa!

Dobranoc...

Nie bój się wspomnień
I nie zapomnij o mnie!


piątek, 31 maja 2013

Ile wiemy? Ile tak naprawdę widzimy?

Podobno rzeczywistość, która do nas dociera jest tak maleńka i wąską, że wygląda jak niebo czy ocean, oglądany przez słomkę...
Czy to nie smutne, że tak mało wiemy i widzimy o rzeczywistości, która nas otacza...



Ale jeśli przyjmiemy perspektywę mojego ulubionego noblisty - Einsteina - odkryjemy, że świat, choć tak skomplikowany - jest dziecinnie prosty...Bo wystarczy jedynie zmienić punkt patrzenia :)



CIESZĄC SIĘ TYM CO DZISIAJ, NIE ZAMYKAJMY SIĘ W STWORZONEJ RZECZYWISTOŚCI, bo każde nasze spotkanie, każde doświadczenie i każde cierpienie ma sens


poniedziałek, 27 maja 2013

Nie-logika miłości

Powrócę jeszcze do tekstu Arnolda Mindella:

...Związki wydarzają się jakby za sprawą magii...

Skoro związki wydarzają się za sprawą magii, to ile mamy przestrzeni dla wyboru?
Pamiętacie?



Zadam pytanie inaczej: Czy znacie człowieka, którego przestrzeń jest tak wielka i silna, żeby przeciwstawić się magii??? Czy to jeszcze ludzkie jest, czy już święte???

Czy zatem, kiedy na drodze Twojej staje człowiek, który otwiera się na na uczucie i na którego Ty jesteś otwarty - to czy istnieje siła, żeby temu spotkaniu przeszkodzić?
Czy istnieje logika, zasady, moralność i przestrzeń, która powstrzyma magię tego przyciągania? Skoro...

Twoja przeszłość i przyszłość również zawarta jest w tej atmosferze...

niedziela, 26 maja 2013

Logika miłości

Od dłuższego czasu bezowocnie próbuję zgłębiać temat miłości. Szukam jej istoty, jej natury i jej źródła, błądząc po doświadczeniach swoich i bliskich. Buszując po książkach, poradnikach, przewodnikach. Szukam jej w literaturze, poezji, muzyce...
Dużo jest o miłości... Jakby wszystkie ważne zdarzenia były na jej temat. Bo rodzimy się z uczucia. Nawet jeśli naszemu poczęciu nie towarzyszy wielka miłość, to rodzimy się ze spotkania dwóch osób, dwóch losów, dwóch dusz...I to spotkanie dwóch światów, mocą którego tworzy się nasze ciało, niesiemy później przez życie, jako dar, a czasem jako nasze przekleństwo...

Chciałam w tych poszukiwaniach podzielić się pięknym tekstem Arnolda Mindella:


...Związki wydarzają się jakby za sprawą magii. W związku możesz poruszać się z miejsca, w którym jesteś, do miejsca, w którym znajduje się druga osoba, bez przekraczania oddzielającej Was przestrzeni. Co więcej, Twoja przeszłość i przyszłość również zawarta jest w tej atmosferze...

poniedziałek, 20 maja 2013

Uwięzieni w przedmiotach

"Jeżeli za­bałaga­nione biur­ko jest oz­naką za­bałaga­nione­go umysłu, oz­naką cze­go jest
pus­te biurko?" A. Einstein

Ten post w całym moim bałaganie, dedykuję wszystkim tym, których przedmioty zatrzymały w swojej rzeczywistości...I tym, którzy choć uwolnieni od rzeczy, ciągną za sobą ciężar splątania, że rzecz nie po to jest, by nam służyć, ale do układania i do podobania...
Żyjemy w dziwnych czasach...Gdzie jedzenia i przedmiotów jest znacznie więcej, niż potrzebujemy. Zawładnęliśmy ziemią do granic absurdu i ugrzęźliśmy w potrzebach posiadania.
Kiedyś było łatwiej...Trzeba było walczyć o to, żeby mieć, bo mieć oznaczało żyć. Teraz żeby żyć, trzeba uwolnić się od tego, żeby mieć, bo mamy za dużo...
Jesteśmy przebodźcowani nadmiarem: przedmiotów i wiedzy do tego stopnia, że to co naturalne i zwyczajne, staje się zbytkowe...Musimy więc wybielać odbyt, bo taki jak dał bóg jest passe...


...Ale musimy też ucinać sobie wargi sromowe i piersi, bo to co przynosi życie, jest chore...
Mamy chore geny i chorą głowę!
Kupujemy, wciąż więcej i nowe, żeby zaspokoić modę. Ubieramy się w nią i otaczamy nią naszą rzeczywistość. I pędzimy do pracy, po więcej pieniędzy, żeby w nędzy zależności od rzeczy można było je składać i układać, a potem wyrzucać, żeby zrobić miejsce potrzebom...A te w tym pędzie po lepiej i więcej odłożone na potem, zamiecione pod dywan, i tak pozostają - wciąż niezaspokojone. Bo ani nowy lepszy model samochodu, domu, mężczyzny, ani wybielony odbyt i chude ciało nie pomogą nam zaspokoić głodu, jaki rodzi niedopuszczona do życia potrzeba...

A kiedy pędzisz do pracy po więcej pieniędzy, żeby kupić więcej i więcej potem wyrzucić, nie masz szans usłyszeć siebie. I nie dotrzesz do potrzeb. A potrzeby mają swoją własną energię i choć zapychane nowymi rzeczami, które potem starannie będziemy układać, i tak dojdą do głosu, i zaznaczą swoją obecność. Przywoła je do nas lęk, zagubienie, depresja, pobudliwość czy wreszcie choroba. Bo potrzeby muszą się ujawnić. Im mocniej zagłuszane, bardziej zapomniane, tym mocniej i bardziej przyjdą do Ciebie, żebyś o nich pamiętał. Przyniosą Ci sygnały z ciała, przyjdą w symptomach, i wołać będą boleśnie, żebyś usłyszał...


Na nieszczęście współczesna medycyna ma na prawie każdy sygnał z ciała tabletkę. Tym mocniejszą, im wyraźniejszy sygnał. I w lęku przed usłyszeniem siebie, zażywamy...Od tabletek na ból głowy po wlewy cyklostatyków. Wstrzykujemy sobie kwasy i obcinamy to co wystaje lub doszywamy to, czego za mało...Wybieramy ból ciała i walkę z nim, tylko po to, żeby zagłuszyć psychiczny ból istnienia potrzeby...
A przecież, jak mówi cytowany wyżej noblista:
..."najważniejszych problemów nie da się rozwiązać na tym samym poziomie myślenia, na którym je stworzyliśmy"...

piątek, 17 maja 2013

Poza samotność

"...samotność to taka straszna trwoga..."

Dziś będzie o samotności, która doskwiera najmocniej, gdy przyjdzie koniec miłości...Bo miłość rodzi się w nas z ludzkiej potrzeby przynależności. To takie ludzkie: kochać, żeby się bać (straty). I kochać, żeby się nie bać (samotności).

Chcemy przynależeć do kogoś, żeby nie czuć, że jesteśmy sami na świecie.



Na jaki temat jest nasza samotność? Myślę, że głównym jej tematem jest miłość...
Skąd pochodzi miłość?
A może Miłość, tak jak człowiek, funkcjonuje na 4 poziomach (?):
na poziomie ciała, serca, umysłu i ducha.

Miłość na poziomie ciała
> To miłość, która pożąda i pragnie. Pochodzi od instynktów, popędów. Ma swój własny plan i własną logikę. Lubi rządzić, trudno ją okiełznać. Ta miłość jest jak stosunek: do czegoś, od czegoś i dla. Jest spontaniczna i szybka. Pojawia się i znika. Trwa trzy: dni, tygodnie, maksymalnie trzy lata. Ta miłość nigdy nie należy do jednego obiektu (bo czy prawdą jest, że w całym życiu pożądaliśmy tylko raz?)

Miłość na poziomie serca
> To miłość, która kocha dla samego kochania. Pochodzi z uczucia. Ta miłość ma wielkie potrzeby i równie wielkie oczekiwania. Nie znosi nieobecności. Dla tej miłości obiekt jest sensem. Może być szybka i może być aż po "grób" - w zależności od znaczenia, jakie serce nadaje kochaniu. To jest miłość lękająca się... Najmocniej rozstania, bo to miłość zależna od... A obiekt, choć najwspanialszy, nigdy nie przetrwa wieczności...Dlatego tę miłość tak łatwo stracić. Mogą to być niezaspokojone oczekiwania i rozczarowanie, co zawsze = rozstanie. To może być zdrada, bo obiekt - jak każdy - podlega prawom rządzącym ciałem (miłość cielesna). Wreszcie miłość tę może przeciąć choroba i śmierć...

Miłość na poziomie umysłu
> To miłość projekcyjna. Pochodzi z głowy. To miłość, która lubi Ciebie. I w tym sensie, to dobra miłość, bo jeśli chce się kogoś kochać, warto najpierw pokochać siebie. Ta miłość mówi: Kocham Cię, bo jesteś taki jak. Jesteśmy tacy podobni... Skoro jesteśmy tacy podobni i spotkaliśmy się w tym tłumie ludzi, to jeśli tylko razem wytrwamy, nie będziemy już więcej samotni... Miłość "na głowę" wymaga cierpliwości i wytrwania. To w jakimś znaczeniu miłość dojrzała, która pochodzi z wyboru... Wybieram Ciebie, bo jesteś najlepszą miłością dla mnie!

Miłość na poziomie ducha
> To miłość, która od niczego nie zależy, wszystkiemu wierzy i we wszystkim pokłada nadzieję. Pochodzi od boga. Ta miłość nie boi się samotności i nie szuka obiektu...TA MIŁOŚĆ JEST W TOBIE, na poziomie ciała, serca i umysłu. TA MIŁOŚĆ OD NICZEGO NIE ZALEŻY, bo pojawiłeś się na świecie nie po to, żeby czemuś/komuś służyć...W miłości, w samotności, w wdzięczności za...

Rodzimy się sami i umieramy samotnie....Kochamy także sami, w sposób, który jest tylko nam właściwy...



środa, 8 maja 2013

Wolność

Było o miłości, która jest tajemnicza i ma przeróżne oblicza. I przychodzi do nas i w obecności, i w samotności. Było o byciu z kimś, i o niebyciu...Było o pustości... Było o uzależnieniu, o hajowaniu, o pogoni za czymś, żeby wyprzedzić pustkę. Żeby przed nią zdążyć... A pustka, choć czasem nas nie wyprzedza, zawsze dogania... Dopada nas właśnie tam, gdzie uciekliśmy, żeby się przed nią schronić!




Było też o zdradzie, która zawsze jest z jakiegoś niezaspokojonego pragnienia miłości. Która jest dla miłości i tak bardzo przeciw miłości. Bo zdrada jest miłością w ucieczce, w pogoni za czymś, w lęku. Zdrada jest zawsze w ukryciu, jest miłością w kłamstwie. A tak nie sposób stworzyć prawdziwego uczucia!

Dlatego dziś będzie o wolności. Także o wolności od miłości zależnej od obiektu. Będzie o miłości wolnej - tej pochodzącej od Ciebie, z Twojego wnętrza. Będzie o miłości, która jest prosto z serca, prosto z wewnętrznego dziecka, prosto od i do ludzi. Prosto od i do świata. Prosto od boga i do boga.


Tylko miłość pochodząca od nas, od naszego wnętrza, kieruje nas, ale nami nie steruje.


To poważna różnica, być kierowanym do miłości, a być do miłości sterowanym.
Sternikami miłości mogą być przeróżne tematy. Ja znam lęki:
> przed wyrażeniem uczucia,
> przed dopuszczeniem kochania,
> przed obawą, czy na pewno zasługuję na miłość,
> przed porzuceniem...
I jest jeszcze lęk najpoważniejszy: że ten, którego kocham odejdzie na zawsze, odejdzie do śmierci.

Ale dziś wiem, że lęk nie jest godnym przeciwnikiem dla wolności, bo prawdziwym przeciwnikiem dla niej jest życie. Lęk zamyka nas na życie i na wolność, odcina.


Pamiętacie?: "Nie lękajcie się. Proście, a będzie Wam dane"


wtorek, 30 kwietnia 2013

Ile razy żyjemy?

Podobno mamy wiele żyć… Nasza dusza przenika nasze ziemskie ciało, na krótką chwilę przystrajając się w ziemską powłokę. Podobno zanim przyoblecze maleńką, niewinną i piękną postać dziecka, przygląda się jego rodzicom, ich uczynkom i ich Losowi. Rozmawia z ich pradziadami, krewnymi i zmarłymi. Wszystkimi należącymi do rodu, tymi wykluczonymi i tymi ważnymi, z którymi się liczono. Nikogo nie pomija, bo dla dziecka, którego ciało i los wybierze, ważny jest każdy, którego krew płynąć będzie w jego drobniutkich żyłkach. Dusza dotyka ich wszystkich i podobno świadomie wybiera swój ziemski Los, by odpracować to, co dla niej zamierzone... Dzieciątko, którego ciałko weźmie sobie we władanie, doświadczy wszystkiego, co dla duszy w danym czasie pisane. Będzie z wiekiem brzydnąć lub pięknieć, a przy śmierci rozkwitnie bądź zwiędnie…
z książki "60 sekund"




Dziś myślę, że żyłam milion razy, i milion razy umierałam, z końcem każdego dnia, kiedy zasypiałam...


środa, 24 kwietnia 2013

Bliskość bez zbliżenia, zbliżenie bez bliskości

Dużo było zdrady w zdradzie...Temat trudny, ale żeby nie stał się nudny wierszyk o tych, co to szukają bliskości bez zbliżenia albo zbliżenia bez bliskości.

Myślę, że kiedy jest to, co w zdradzie najbardziej adrelinkowe, czyli sex, potrójna relacja, kłamstwo, tajemnica, to takie spotkanie może właśnie tak wyglądać. Wchodzę cały, ale bez siebie :) Zbliżam się, ale trzymam dystans...


Spotkanie bez siebie

Wejdę dziś do ciebie
choć bez zaproszenia
bez dzień dobry, bez pukania
Wejdę, bo nikt mi nie wzbrania

Wejdę i obejmę, i przytulę ciebie
wejdę mocno i głęboko
na zewnątrz zostawię siebie

Nie będę nic swojego do ciebie zabierać
po co ci moje brudy?
Będą cię uwierać, będą ci przeszkadzać
bardzo cię oszpecą
zrobisz się pusty i brzydki
nikt nie będzie cię kochał

Wejdę dziś do ciebie
ale się nie rozgoszczę
rozejrzę się tylko
szybko się wyniosę

Czemu drzwi nie zamykasz
jak przed nimi stoję?
Chcesz mnie wpuścić do siebie
kiedy tak się boję?

Nie bronisz się przede mną
wejścia mi nie zabraniasz
a przecież ja wejdę bez siebie
i to spotkanie nic nie da!



wtorek, 23 kwietnia 2013

Zdrada i wybór




Podobno życie w wierności jest sprzeczne z naszą naturą. Podobno w erze konsumpcji i seksu na sprzedaż, gdzie człowieka definiuje się przez to, jaką ma pracę albo ile posiada, zdrada przestaje być nienaturalna. Zdrada staje się sposobem budowania poczucia wartości, kiedy w związku trudno, kiedy nudno, kiedy mało albo wcale orgazmów, kiedy mamy kryzys wieku czy kryzys tożsamości...

W dzisiejszym uwolnionym seksualnie świecie, który uwięził człowieka w zarabianie i kupowanie, trudno na temat zdrady mieć jednoznaczne zdanie. Market'owa rzeczywistość krzyczy do nas, że więcej znaczy lepiej. Mamy więcej pracować, żeby więcej kupować. Więcej zarabiać, żeby więcej wydawać: na wciąż nowe, niepotrzebne rzeczy, na nowe, lepsze ciało, na wieczną młodość, na seksualną sprawność...Skoro na co dzień więcej znaczy lepiej, to dlaczego mamy żyć w monogamii? Dlaczego ograniczać się do jednego partnera, skoro potrzebujemy przynajmniej pięciu par letnich butów?

Jeżeli popatrzymy na zdradę przedmiotowo, nie sposób powiedzieć o niej nic ciekawego, prócz tego, że jest. Ale jeśli popatrzymy na zdradę od strony podmiotu, jeśli ugryziemy temat od:
"Ja zdradzam, ja jestem zdradzany"
problem nabiera nowych kształtów, w zależności od perspektywy.

I tu przychodzi do mnie myśl, którą przeczytałam u Stephena R. Covey'a.


A zaraz za tą myślą pojawia się kolejna:
Ile mam wyboru, kiedy zdradzam, a kiedy jestem zdradzany?

Żeby odpowiedź nie była zbyt prosta, dodam, że jak podają medyczne źródła w momencie zakochania wytwarzana jest fenyloetyloamina, która działa na nas podobnie jak amfetamina...


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

...zdrada

...Zdrada jako temat jest fascynująca, bo dyskusja o niej nigdy nie ma końca.
I czy jest dobra, czy zła, możemy się spierać...
Tylko wtedy nie o zdradę chodzi, ale o to, co wybieram...



Ile jest zdrady w zdradzie?



Zdrada... Powiedziano o niej wszystko, a ja gdy mówię "zdrada" w głowie słyszę głos, że "nie wypada"...
I nic więcej na temat zdrady powiedzieć nie umiem, bo temat choć czuję, to go nie rozumiem!

Dlaczego zdradzamy? Bo kochamy, czy nie kochamy? Za mocno, czy wcale? Za mało, czy za dużo?
Zdradzamy z odwagi czy z lęku?
Z kaprysu czy z potrzeby? A może zdradzamy z zemsty? Zdradzamy z siły czy ze słabości? Z dziecinności czy z dojrzałości? Z głupoty czy z ciekawości? Z podłości czy z miłości? Ze zranienia czy z kochania? Z potrzeby dawania czy brania?

Pytań więcej niż odpowiedzi, i choć pytam dzisiaj, i tak nie będę wiedzieć. Bo zdrada jest jak miłość tajemnicza...I jak ludzie, ich rozwój, ich droga, ma przeróżne oblicza...







niedziela, 21 kwietnia 2013

Koniec miłości




Pomówmy lepiej o gwiazdach,
bo nasze twarze zgasły.
I nie ma już w nas księżyca
nie mamy już swojej nazwy...

Pomówmy lepiej o kwiatach,
bo sploty ramion opadły.
I nie ma już w nas łąki
a nasze płatki umarły...

Nie mówmy lepiej o niczym,
bo nie ma już naszych tematów.
Cieszmy się ciszą i sobą
choć nie ma naszego obrazu...

środa, 17 kwietnia 2013

W pogoni za hajem:)

Dziś mój ulubiony temat: haj:)
Bo dziś zadaję sobie pytanie: czy warto żyć w trzeźwości? I nie ograniczam myśli tylko do wolności od papierosów, kawy, trawy, wina... Bo jak sięgniemy do listy środków uzależniających, jest długą i imponująca:

sex
hazard
praca
jedzenie
kupowanie
samokaleczenie

i moje 2 na dziś ulubione: bigoreksja (czyli nadmierna dbałość o tężyznę fizyczną) i miłość.

Myślę sobie, że miłość jako temat uzależnienia jest najtrudniejsza. Bo czym jest miłość? I jaka jest granica pomiędzy zakochaniem a kochaniem? A jak cienka jest nić, która oddziela zakochanie (które przydarzyło się przecież każdemu z nas) od uzależnienia, skoro objawy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych są niemal identyczne z objawami zakochania?

Czy powinniśmy zatem, od razu jak wykryjemy stan zakochania, pędzić do terapeuty, wróżki, coacha, szamana czy uzdrowiciela i błagać o uwolnienie?

Niektórzy uczeni – jak chociażby doktor Angelique Pas-Vraiment ze szwajcarskiego Institute de Therapie Emotionnelle – twierdzą, że zakochanie wykryte na wczesnym etapie, czyli wówczas, gdy naszego organizmu nie ogarnia jeszcze biochemiczne zauroczenie, jest w pełni wyleczalne, źródło: http://motyl.wordpress.com/2007/12/16/zakochanie-od-strony-naukowej/

Czy zatem w poszukiwaniu trzeźwości mamy ograbiać się z tego daru "miłości" ?

Życie bez haju uwięzione jest w codzienności. Jest takie zwyczajne...Chwile nie różnią się od siebie i łatwo wylatują z pamięci...Dlaczego zatem nie wolno nam się "hajować"? Dlaczego zakazuje tego prawo, moralność, religia, nauka?
I dlaczego człowiek wbrew i na przekór od zawsze poszukiwał tych odmiennych stanów?

Dziś mam tylko jedną odpowiedź: te stany odmienne, te "haje" są częścią naszego życia. Tak jak codzienność. Nie mam sensu ich zwalczać, zaprzeczać... Myślę też, że żal ich nie dopuszczać do doświadczenia...

Tylko niestety umiar jest wskazany - jak na wszystko - także i na "te" stany!




Ale umiar w "hajowaniu" się miłością łatwiej jest zachować tym, którzy w dzieciństwie nakarmieni zostali zdrową relacją. I w miarę gładko przeszli od emocjonalnej zależności od rodzica w dorosłość. Bez głodu nadmiernego, bez przekarmiania. Ale co z biedakami, którzy dostawali raz dużo, raz mało, raz za często i w nadmiarze albo wcale? Jak ma się ustrzec przed hajem taki nieszczęśnik, co wypuszczony został w dorosłość ze znajomością tylko skrajnie poszarpanych od emocji więzi?

Na dziś obawiam się, że niewyposażony, czy niedoposażony w miłość rodzicielską człowiek ma bardzo ograniczony wybór:
albo zależność od "hajowania" się miłością albo bolesny abstynencyjny głód i uwierający trud dyscypliny utrzymania się w trzeźwości...



I na dziś ta niewielka przestrzeń, jaka pozostaje dzieciom kochanym niewystarczająco, wydaje mi się okrutnie dla niech niesprawiedliwa. Głodni miłości, już całe życie uwięzieni będą w neurozie. Skazani na dźwiganie ciężaru: albo uzależnienia albo abstynencji...

A czy wędrując z takim obciążeniem na plecach jest dla nich w ogóle szansa na siłę, potrzebną by wyjść na spotkanie miłości? W pogoni za hajem tracą przecież mnóstwo energii, zapychając wyjące z głodu dziecko byle kim, byle czym, byle szybko. W abstynencji, w lęku przed uzależnieniem tracą siły na "trzymanie" trzeźwości, na kontrolę emocjonalnego głodu. I czy tak czy inaczej, niewiele sił i energii zostaje im na pokonanie trudnej drogi do MIŁOŚCI...A bez tej siły nie sposób do niej dotrzeć...

Tak więc ci kochani za mało albo za dużo rzucają się w miłość zachłannie albo się na nią zamykają. I idą sobie przez życie obciążeni, tak naprawdę wcale jej nie doświadczając...

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Wiersz odnaleziony

Jakiś czas temu - na pewno nie przez przypadek - odnalazłam moje wiersze z wczesnej, burzliwej młodości. Nie zastanawiam się dlaczego przyszły do mnie właśnie teraz, bo jak mówi mój ulubiony kolega Zbyszek, któremu dzisiaj dedykuję ten wpis "Nie ma przypadków, a życie ma sens".

Dziś szkoda mi tylko, że tego "sensu" mamy w życiu tak mało, a na pewno dostrzegamy go za rzadko. Tak, jakbyśmy do życia i jego sensu mogli zostać wezwani tylko kryzysem, tragedią, rozstaniem, stratą, śmiercią...

A jak czytam wiersz, który poniżej, to wzrusza mnie myśl, że nie byłam jeszcze pełnoletnia, a wiedziałam...A potem na wielką część życia zapomniałam! I straciłam moją młodość, przegrałam, przespałam. A może komuś, kto był o nią zazdrosny, oddałam?

Chciałabym mieć tyle siły,
by punkt na horyzoncie życia znaleźć.
Punkt do którego wszyscy dążymy -
- nienamacalny punkt ze sfery wierzeń.

Chciałabym mieć tyle siły,
by cierpienie człowieka zatrzymać
i samotność wystraszyć obcowaniem: z drugim i ze sobą.
I skojarzyć wszystkie świata niewdzięczności,
by je później spalić płomieniem miłości.

Chciałabym mieć tyle siły,
by przeciąć drogę wieczności do szczęścia.
Wielkość ego zamknąć w nieotwieralnej skrzyni serca.
I pokochać wreszcie Jego
w każdym człowieku uwięzionego.

Chciałabym mieć tyle siły,
by życie przenieść w ten spokojny zakątek umysłu,
w to dobro, moje i innych,
by wreszcie szczęściem trysło.

Kazimierza Wielka, 19 września 1996r.



niedziela, 14 kwietnia 2013

Jest już za późno, nie jest za późno ???

Jeżeli przebudzimy się do bycia tutaj, nasze życie roztoczy przed nami ogród możliwości. I dane nam będzie zobaczyć tysiące kwiatów, kuszących zapachem, kształtem, szeptem, który wydają trącane wiatrem.



I z tym widzeniem i przebudzeniem, nasze Ja stanie przed wielkim wyzwaniem: WYBOREM.

Paradoksalnie wolność do życia jest mocno ograniczająca. I zmusza do grzechu. Bo przez konieczność dokonywania wyboru zmuszeni jesteśmy posmakować tylko kilku kwiatów. Nie możemy poznać i doświadczyć całego ogrodu. I większość z nich umrze, zupełnie przez nas nie doświadczona.



I z tej wolności do siebie, z tego wyboru, rodzi się głęboki żal nad życiem. Że takie krótkie, że skończone. I tyle przejdzie obok nas, niedoświadczone...

środa, 10 kwietnia 2013

Dojrzałość

Dziś przyszła do mnie boleśnie dojrzałość... Jak wiecie, jakiś czas temu otworzyłam się na świat, uwolniłam, przebudziłam. Widzę wyraźniej, szerzej. Rzeczywistość dociera do mnie - chyba - wszystkimi zmysłami. To ważne doświadczenie, kiedy wiesz co u Ciebie, szczególnie dla kogoś, kto przez trzydzieści lat był wielkim strzępkiem niczego: pracy, obowiązków, pieniędzy, pogodni za...

Cieszę się z tej dojrzałości i ze wszystkich sił smakuję dorosłość. Karmię się chwilami, które już mniej przeciekają mi przez palce, bo bardziej potrafię je smakować.

Doceniam moją dojrzałość, zdobytą na trudnej i twardej ścieżce do siebie. Doceniam, a jednocześnie mnie złości. Jest drażniąca, uwierająca. Prawdziwie niewygodna! Pytam siebie, dlaczego tak jest? Dlaczego nie potrafię przyjąć mojej dojrzałości z godnością wartą dorosłego człowieka? Czy wolę pomieszanie? Życie na impulsie, na neurotycznym głodzie, na zachciance?

Kiedy powracam do dawnej siebie, mam ochotę krzyknąć NIE! Nigdy więcej! Pomieszanie było skrajnie wyniszczające. Jestem nim już zbyt mocno zmęczona, przesycona!

To dlaczego tak mi niewygodnie z dojrzałością?

Kiedy szukam odpowiedzi na to uwierające pytanie, dochodzę do bardzo niewygodnej odpowiedzi. Dociera do mnie, że dojrzałam troszkę za późno. Obudziłam się, a kiedy przez oczy szeroko otwarte oglądam z zaciekawieniem świat, z tego szerokiego oczu rozwarcia przychodzi do mnie smutna prawda: Jestem w życiu, które urządziłam nie dla siebie... Jestem w dobrym życiu, tylko to życie do mnie nie pasuje.

I teraz stoję na skałach nad przepaścią, jedną nogą przy sobie, drugą w moim urządzonym świecie. Skały powoli się rozjeżdżają, a mi słabną mięśnie. Długo tak nie wytrzymam. I wielkimi krokami zbliża się do mnie czas, żeby zdecydować i dostawić stopę. Bardzo się boję, bo za tym dostawieniem nogi - za tym wyborem - przyjdzie wielki żal, że coś trzeba będzie pożegnać. Coś przekroczy swoją miarę, coś się skończy...

Dziś nie wiem, czy pożegnam siebie, czy moją (nie-moją) rzeczywistość. I z tej niepewności tak mi trudno, tak mi niewygodnie, że chwilami żałuję mojej dojrzałości, bo w pomieszaniu jest mniej, albo wcale, odpowiedzialności!



niedziela, 7 kwietnia 2013

Prawda i porozumienie

Prawda powinna docierać do nas okruszkami, wtedy delikatnie podana, może przeniknąć do nas swą oczywistością i być nam przyjazna. Prawda rzucona jak głazem tylko zrani, rozbije się o nas i odpryśnie kawałkami, raniąc boleśnie także tego, który nam ją w formie kamienia zapodał.

To nie bariera języka, a myślenia, naraża nas na brak porozumienia.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Dar patrzenia

Życie może być najpiękniejszym darem, pod warunkiem, że z uwagą i powagą przyjmujemy to, co do nas przychodzi, a nie rzucamy się zachłannie w przyszłość po więcej.




Popatrz na mnie, jeśli umiesz jeszcze
Popatrz na tonące me źrenice w deszczu
Popatrz na rzęsy, czarne są jeszcze farbą twych włosów
Ciągle istnieją w morzu loków...

Popatrz, deszcz zmywa brud
Nawet czerń przemija, nawet czerwień ust...

Boisz się czasu, który wciąż ucieka?
Czy mocniej lękasz się mnie, bo nie umiem czekać?

Popatrz na mnie, chwila czas zatrzyma
Popatrz z uważnością, z otwartymi oczyma

Popatrz na mnie, póki umiesz jeszcze
Popatrz na mnie choć do końca deszczu...

wtorek, 2 kwietnia 2013

Lęk człowieka

Czy zostanie po mnie jakiś ślad?
Kiedy dziś tak mało jestem wart jako człowiek
bo pogubiłem wszystkie drogi
i biegnę przed siebie bez zrozumienia
potykając się o uczuć kamienie...

Czy zostanie coś dzisiaj po mnie?
Kiedy pragnę nieprzytomnie
przytulić się do kogoś pierwszego
w tym pędzie do nikąd napotkanego
co tak jak ja upada do ziemi bez myślenia...

Czy z mojego dzisiaj coś jeszcze będzie?
Jeśli sił nie znajdę zatrzymać się w pędzie
i nie przystanę, życia w piersi nie wciągnę
i przegram z chwilą dzisiejszą
moją emocji wojnę...

Czy nasze bycie tutaj ma znaczenie w świecie?



A wy współpodróżnicy:
wiecie to, czy czujecie?




Pociąg

Była sobie panieneczka nad wyraz skromna i miła
ale się w życiu swoim troszkę pomyliła
i nie do tego co trzeba pociągu razu pewnego wsiadła
a potem piła, paliła i niezdrowo jadła

A życie jej nie przywłaszczone
pędziło w drugą stronę

Aż pewnego ranka, kacem udręczona
odkryła, że w pociągu siedzi, ale to nie ta strona
i że drogą inną jej dusza podążać musi
zatem trzeba bagaże i siebie
przez okno pociągu wyrzucić

I uwierzyła, że w tym odkrywczym pędzie
pociąg jadący drogą właściwą
wkrótce dla niej przybędzie
i nie pomyli się nigdy więcej

A życie jej przywłaszczone
pojedzie we właściwą stronę