wtorek, 23 kwietnia 2013

Zdrada i wybór




Podobno życie w wierności jest sprzeczne z naszą naturą. Podobno w erze konsumpcji i seksu na sprzedaż, gdzie człowieka definiuje się przez to, jaką ma pracę albo ile posiada, zdrada przestaje być nienaturalna. Zdrada staje się sposobem budowania poczucia wartości, kiedy w związku trudno, kiedy nudno, kiedy mało albo wcale orgazmów, kiedy mamy kryzys wieku czy kryzys tożsamości...

W dzisiejszym uwolnionym seksualnie świecie, który uwięził człowieka w zarabianie i kupowanie, trudno na temat zdrady mieć jednoznaczne zdanie. Market'owa rzeczywistość krzyczy do nas, że więcej znaczy lepiej. Mamy więcej pracować, żeby więcej kupować. Więcej zarabiać, żeby więcej wydawać: na wciąż nowe, niepotrzebne rzeczy, na nowe, lepsze ciało, na wieczną młodość, na seksualną sprawność...Skoro na co dzień więcej znaczy lepiej, to dlaczego mamy żyć w monogamii? Dlaczego ograniczać się do jednego partnera, skoro potrzebujemy przynajmniej pięciu par letnich butów?

Jeżeli popatrzymy na zdradę przedmiotowo, nie sposób powiedzieć o niej nic ciekawego, prócz tego, że jest. Ale jeśli popatrzymy na zdradę od strony podmiotu, jeśli ugryziemy temat od:
"Ja zdradzam, ja jestem zdradzany"
problem nabiera nowych kształtów, w zależności od perspektywy.

I tu przychodzi do mnie myśl, którą przeczytałam u Stephena R. Covey'a.


A zaraz za tą myślą pojawia się kolejna:
Ile mam wyboru, kiedy zdradzam, a kiedy jestem zdradzany?

Żeby odpowiedź nie była zbyt prosta, dodam, że jak podają medyczne źródła w momencie zakochania wytwarzana jest fenyloetyloamina, która działa na nas podobnie jak amfetamina...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz